Karczma "Sielska Zagroda". Tam, gdzie Wisła kończy swój bieg, w Nowym Dworze Gdańskim swoją Karczmę prowadzi młode małżeństwo, Anna i Paweł. Ona zarządza salą, on rządzi w kuchni. Ma być sielsko, smacznie i wesoło. Niestety, zabawnie jest tylko w karcie, gdzie każdą potrawę zapowiada wierszowa rymowanka. chutor » samotna zagroda na Ukrainie. chutor » zagroda chłopska lub stanica kozacka. chutor » zagroda wiejska w Rosji, przysiółek. chutor » zagródka. chutor » historia. chutor » futor. chutor » jednozagrodowa posiadłość wiejska na obszarach Rosji. chutor » przysiółek osiedla albo stanicy kozackiej. chutor » stanica kozacka Określenie "dawna rosyjska jednostka długości równa 1,0688 km" posiada 1 hasło. Inne określenia o tym samym znaczeniu to dawna rosyjska jednostka długości równa ok. 1067 m; dawna jednostka długości w Rosji równa 1066,78 metra; dawna rosyjska miara długości, nieco ponad kilometr; dawniej Rosjanie mierzyli nią długość; miara długości w dawnej Rosji. Cesarzewicz ( ros. Цесаревич) – termin określający następcę tronu Rosji, a także część jego oficjalnej tytulatury (dokładnie: Jego Imperatorska Wysokość Następca Cesarzewicz i Wielki Książę) od 1797 roku. Jego żeńskim odpowiednikiem jest cesarzówna. Po przyjęciu przez Piotra Wielkiego tytułu cesarskiego zamieniono Nowogród Wielki - blog Forum Rosja-Polska. Jeszcze o tożsamości rosyjskiej i ruskiej. Nowogród Wielki. „Żaden specjalny dokument - w rodzaju słynnego referatu Chruszczowa, demaskującego zbrodnie Stalina - nigdy nie odsłonił Rosji tego, co zrobiono z jej historią. Nie tylko dzieje Nowogrodu Wielkiego, lecz cała historia początków Wśród uczonych dawnej Rosji było też sporo „normanistów”, którzy nie mogli się oczywiście entuzjazmować pierwiastkami ger­ mańskimi w genezie Rusi, lecz popierali tę teorię, uważając, iż jest wystar­ czająco ugruntowana pod względem naukowym. . samotna droga pod Tokarnią Samotna głowienka Samotna, skryta śmieszka Samotna czernica Samotna samobójczyni :) Samotna czapla wysoko na szarym niebie Samotna lokomotywa Samotna czapla na drugim końcu stawu Zagroda młyńska w Studziankach Samotna czapla z Konarzewa Samotna sarna Zagroda rzeźbiarza Dołhobrody – wieś w Polsce położona w województwie lubelskim, w powiecie włodawskim, w gminie Hanna. W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa bialskopodlaskiego. Początki miejscowości datowane są na XIV wiek. Obecnie we wsi mieści się szkoła podstawowa, siedziba parafii rzymskokatolickiej pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego w dekanacie Włodawa - proboszcz ks. Sławomir Moreń, miejscowa jednostka Ochotniczej Straży Pożarnej oraz strażnica SG im. ppor. rez. KOP Jana Bołbotta. Rozwija się lokalne życie kulturalne. Dołhobrody zamieszkuje tez znany malarz Stanisław Baj. Z Dołhobród pochodzi rownież ks. Bronisław Dejneka Misjonarz Ojców Oblatów (obecnie na misjach w Charleroi – Belgia), oraz ks. Krzysztof Borodziej. Historia Mieszkańcy Dołhobrodów od momentu powstania wsi kształtowali swe życie zgodnie z treściami kultury bizantyjsko-ukraińskiej. W latach 1866-1886 parafia dołhobrodzka należała do dekanatu włodawskiego greckokatolickiej eparchii chełmskiej. Liczyła wtedy 1422 wiernych, parochem był Łew cerkiew w Dołhobrodach wzmiankowana jest w XVII w. W 1701 świątynia ta przeszła do Kościoła unickiego, otrzymując równocześnie uposażenie od władającego miejscowymi dobrami Karola Stanisława Radziwiłła, kanclerza wielkiego litewskiego. W 1740 na jej miejscu wzniesiono nową cerkiew, także unicką, pod tym samym wezwaniem. W 1874 miejscowa parafia zmieniła wyznanie na prawosławne, w związku z przeprowadzaną likwidacją unickiej diecezji chełmskiej. W 1919 budynek został zrewindykowany na rzecz Kościoła katolickiego. Dziesięć lat później zdecydowano o jego całkowitej rozbiórce. Na miejscu dawnej cerkwi wzniesiony został istniejący do dziś (pocz. XXI w.) kościół. Z wyposażenia cerkwi przetrwały dwie późnobarokowe figury aniołów stanowiące pierwotnie część unickiego ołtarza. Zostały one wkomponowane w nowy ołtarz główny Nazwa miejscowości Nazwa pochodzi prawdopodobnie od bród trzech mnichów którzy osiedlili się na tych terenach. Mieszkańcy nazywali ich po prostu "długimi brodami" co w miejscowym języku brzmiało jak Dołhobrody ("Dowhoburody"). Inne podania mówią, że nazwa pochodzi od brodów na pobliskiej rzece Bug. Bug tutaj rozlewa się bardzo szeroko i ma bardzo płytkie koryto("Dowhobrody" – 'długie brody'). Obecnie upowszechnia się forma dopełniacza: Dołhobród – Dołhobrodów, wskazująca na związek z brodami rzecznymi, jednak kiedyś za jedyną poprawną formę uważano postać Dołhobrody – Dołhobród, wskazującą na pochodzenie nazwy od bród. Wg innej koncepcji nazwa miejscowości pochodzi od dębowego grodu, na co wskazuje gwarowa postać jednego z lokalnych wariantów nazwy miejscowości "Dubuhrody", nazwa sąsiedniego przysiółka Zahrodocze (za horodem - za grodem) oraz ślady wczesnośredniowiecznego osadnictwa. Ostatnia wreszcie teoria na temat nazwy wsi wywodzi ją od rodzaju budulca użytego przy budowie domów: Dubohrody, Dubohrudy – grądy, wzgórza, wzniesienia porośnięte państwowa i administracyjna X-XIV w. – krzyżowanie się wpływów polskich i ruskich, dominacja Rusi Halicko-Włodzimierskiej. XV w. – Wielkie Księstwo Litewskie. Od 1569 r. w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, powiat brzeski województwa brzeskolitewskiego, od końca XVI w. wieś Radziwiłłów. Po III rozbiorze w 1795 r. w austriackiej Nowej Galicji (Galicji Zachodniej), od 1803 r. – cyrkuł włodawski ze stolicą w Białej Podlaskiej. Po 1809 r. w granicach Księstwa Warszawskiego, wg podziału administracyjnego z 1810 r. w ramach powiatu włodawskiego departamentu siedleckiego. Po 1815 w granicach Królestwa Polskiego pod władzą Rosji. Od 1912 r. w wyłączonej z Kraju Nadwiślańskiego guberni chełmskiej. Po 1915 r. pod okupacją państw centralnych w ramach Generalnego Gubernatorstwa Lubelskiego. 1918-1939 Rzeczpospolita Polska, województwo lubelskie, powiat bialski, gmina Sławatycze. Wg spisu powszechnego z 1921 r. była to wieś licząca w sumie 206 domów. W samej wsi (nie licząc oddzielnie spisanych kolonii: Baje, Łydyny, Patochy) mieszkało 1116 osób: 527 mężczyzn, 589 kobiet. Pod względem wyznania żyło tu 654 rzymskich katolików, 417 prawosławnych, 1 ewangelik i 44 żydów. 1 005 mieszkańców deklarowało narodowość polską, 107 rusińską, 3 osoby deklarowały się jako Żydzi, a 1 osoba deklarowała inną narodowość. Wg tego samego spisu na Bajach było 13 domów, 82 mieszkańców (w tym 40 mężczyzn), 70 katolików, 12 prawosławnych, ale tylko jedna osoba nie deklarowała narodowości polskiej, lecz rusińską. Podobnie wyglądała sytuacja w Łydynach, gdzie wszystkich 30 mieszkańców (w tym 14 mężczyzn, 26 katolików i 4 prawosławnych) uważało się za Polaków. Również na Patochach wszyscy mieszkańcy (23 mężczyzn i 28 kobiet, razem 51 osób w 7 domach) uważali się za Polaków, choć pod względem wyznaniowym byli podzieleni na katolików (46) i prawosławnych (5). W 1922 r. Dołhobrody wraz z całą gminą znalazły się w powiecie włodawskim. 1939-1944 – okupacja niemiecka, dystrykt lubelski Generalnego Gubernatorstwa; Po 1944: w województwie lubelskim do 1975 r.; w l. 1975-1998 do województwa bialskopodlaskiego; po 1998 r. ponownie w województwie lubelskim, powiat włodawski, gmina Hanna. Wieś i Rodzina Życie wsi Data publikacji Przywrócić wizerunek dawnej wsi – Poza jednym metalowym elementem wszystko w tej chacie jest łączone za pomocą kołeczków drewnianych i one są dokładnie z 1877 roku. Pochodzą z chaty orawskiej, ze Spytkowic. (...) A to? Cepy, tak! Te są z końca dziewiętnastego wieku. A to równie stare. Ciekawe, czy ktoś zgadnie, do czego służyło? Nie wiecie? To urządzenie do wytwarzania lodów. A to? Nie zgadniecie – to pralka. Może ubrania nie były w niej tak dokładnie wyprane, ale było na pewno czystsze – opowiada Zdzisław Brzykcy grupie młodzieży z pobliskiego Pruszcza, która przyjechała w ramach zajęć z przedsiębiorczości. Chcą się dowiedzieć, czy na ocalaniu starych przedmiotów i przywracaniu wizerunku dawnej wsi – co jest celem Nadwiślańskiej Chaty – można zarabiać na życie. Za chwilę na piętrze spichlerza, który Zdzisław Brzykcy sprowadził w całości z majątku hrabiego Ostrowskigo z Tomaszowa Mazowieckiego, obejrzą niezwykłe zbiory. Tu stara żydowska waga, tu XIX-wieczne pudełko po „landrynach z Petersburga”. A obok zdekompletowany nieco piec z, bagatela, XVI wieku. Zdzisław kupił go za grosze od kogoś, kto uratował kafle w 1951 roku z gruzowiska na Wawelu. – Czy jest pan zadowolony z tego, co robi? – pyta młodzież. – Ja? Zawsze! Choćbym był zarobiony po uszy. Trzeba umieć czerpać przyjemność z tego, co się robi. Przyjechała tu wczoraj grupa z Gdyni. Oni szczęśliwi, więc i ja byłem szczęśliwy – odpowiada. Wróćcie, dawne smaki! Zobacz także Obok spichlerza stoi pięknie odnowiona piwniczka. A przy niej chata, w której mieszkają Barbara i Zdzisław. Chata nie w kij dmuchał, bo zbudowana w 1801 roku przez menonitów, czyli protestanckich imigrantów z Holandii, którzy osiadali w Polsce od XVI wieku. Przybyli do nas z wysoką kulturą rolną i zakładali świetnie prosperujące gospodarstwa. W czasie zaborów, uciekając przed niemożliwym dla nich ze względów religijnych obowiązkiem służby wojskowej, porzucali swoje domostwa i uciekali za morze. Chata w Luszkowie zasiedlona była później przez lata przez Niemców. A po wojnie ojciec Zdzisława odkupił ją od państwa. Zdzisław się w dwustuletniej menonickiej chacie wychował. Z niej wychodził do szkoły, a po południu w te kilka hektarów, które uprawiał jego ojciec. – Mieliśmy po trochu wszystkiego. Pole, sad, własne warzywa, masło. Pamiętam smak robionych z mamą pączków i krówek na śmietanie. Dziś ja je robię i sprzedaję – opowiada Zdzisław i częstuje krówką z prażonym migdałem. Krówki – w sześciu wariantach smakowych – pakuje w małe plastikowe pudełeczka i sprzedaje regularnie, jak wiele innych produktów, na frymarku w Bydgoszczy i jarmarku w Toruniu. Zdzisław przed odrestaurowaną piwniczką, która pęka w szwach od ilości najróżniejszych zapraw. Gospodarze zarabiają na ich sprzedaży na jarmarkach Zagroda niemal antyczna. Po lewej – chata menonicka z 1801 roku, w której mieszkają Brzykcy. Po prawej – spichlerz przeniesiony z Tomaszowa Mazowieckiego Belka z biskupiego pałacu Zdzisław skończył przyzakładową szkołę w zawodzie ciastkarza. Myślał nawet o takiej karierze, ale kolega namówił go na pracę w Niemczech. Kiedy po dwóch latach wrócił z zagranicy, nie uniknął dwuletniej służby wojskowej. Stacjonował gdzieś pod Szczecinem, a tam akurat na ochotniczym hufcu pracy przebywała dziewczyna z Krakowa. – Pożyczyłem od niej kubek. A potem się pobraliśmy i na 30 lat wyjechałem do Krakowa. Prowadziłem najróżniejsze biznesy, skończyłem osiem różnych kursów. Ale w którymś momencie poczułem się wypalony. Sześć lat temu brat przepisał na mnie swój kawałek ziemi i starą chatę. Powiedział, że jeśli ktoś ma się nią zająć, to chyba tylko ja – opowiada. Przyjechali i zabrali się za remonty. Zdzisław zwoził z Małopolski fragmenty starych domów, które zarobkowo rozbierał, mieszkając na południu. W menonickiej chacie podłogę uzupełniły płyty z odzysku z krakowskiego rynku, spichlerz Ostrowskiego – krokwie z góralskiej chaty, a dwustumetrową stodołę, która ma za chwilę służyć jako pomieszczenie na klimatyczne wesela – drewniane bele z XIX-wiecznego domostwa biskupa z Poronina. W zagrodzie Zdzisława najmniejsza śrubka i kawałek drewna znajdują swoje miejsce i miłość gospodarza. Zakwas jedzie za granicę Zagroda działa od sześciu lat i od tylu Nadwiślańską Chatę odwiedzają turyści z Polski i zagranicy. Zagroda ma na dziś osiem miejsc noclegowych. Zdzisław mówi, że Niemcy wywożą od niego litry zakwasu z buraków. Prowadzi do piwniczki, w której ściany po sklepienie zastawione są słoikami. – Zakwas robię przedni, z burakami kiszę wszystkie inne warzywa. Ale mamy też syropy w kilkunastu smakach, wszelkie konfitury, smażoną skórkę pomarańczową, ogórki, smalczyk i pierniczki, które robimy nawet dla sklepów w Toruniu. A nasze krówki – latte, pierniczkowe, z migdałami czy ze śliwką kalifornijską – rozpływają się w ustach – opowiada Zdzisław, a ja już mogę potwierdzić, że mówi prawdę. Zdzisław Brzykcy pokazuje młodzieży setki starych przedmiotów, które zgromadził w spichlerzu hrabiego Ostrowskiego Zagroda słynie w miastach też z oryginalnego chleba. Zdzisław robi go na serwatce i dodaje do niego czarnuszkę. Śmietanę do swoich wyrobów zamawia w małej mleczarni w Świeciu. Swoje wyroby sprzedaje na licznych jarmarkach – w Bydgoszczy, Toruniu, na Festiwalu Smaku w Grucznie, na Święcie Śliwki w Strzelcach Dolnych, w Myślęcinku na przynajmniej czterech jarmarkach w roku. Mają w asortymencie pięćdziesiąt sześć produktów, po które mieszczuchy ustawiają się w kolejkach. Tymczasem żona przerywa nam rozmowę: – Zdzisiek, idź sprawdzić ten gar z porzeczką, już chyba gotowe! Karolina KasperekZdjęcia: Karolina Kasperek Rozproszone promienie zachodzącego słońca osuszały nasze mokre od deszczu twarze. Przed chwilą doświadczyliśmy nawałnicy, która tak szybko nas opuściła jak przyszła. Nie mokre ciuchy były jednak najgorsze. Jesteśmy w czarnej dupie – oznajmił ze stoickim spokojem Michał. W istocie miał sporo racji. Droga na Bakczysaraj, która zgodnie z przebiegiem na mapie miała nas doprowadzić do miasta, postanowiła pokazać nam środkowy palec i zakończyć bieg po środku niczego. Tabliczka z groźnym napisem „Sanitarnaja Zona”, szlaban i stojąca przy nim blaszana budka nie wróżyły nic dobrego. Wszelkie wątpliwości rozwiał cieć, który wyskoczył do nas z budki. Jego jedyną funkcją było chyba informowanie zbłądzonych podróżników o zakazie przejazdu na tym pustkowiu. Po kilku minutach sympatycznej rozmowy dowiedzieliśmy się, że możemy ominąć zamknięty obszar jakimiś ledwo wyjeżdżonymi szutrówkami przez góry. „Oo, tam po prawej!” – wskazał zamaszystym ruchem bliżej nieokreślony kierunek. – „Nie dalej jak 5 kilometrów i dojedziecie do asfaltu, a stamtąd już prosto do celu!” Kierunek Bakczysaraj – na skróty, prowadząc rower przez góry Jakby nie patrzeć, w dalszą drogę wyruszymy jutro. Teraz odbijamy od asfaltu, przekraczamy płytki bród i rozbijamy namiot na idealnie nadającej się do tego polance. Na naszej książkowej mapie Krymu niby dalsza droga jest (oznaczona jako cienka, przerywana linia). Niestety to nie były jeszcze czasy smartfonów i precyzyjnych nawigacji offline – taka informacja musi nam wystarczyć 🙂 Gdy już leżymy w śpiworach, obok namiotu z warkotem przejeżdża Zaporożec. Jeszcze długo słyszymy hałaśliwy silnik w oddali, świadczący o mozolnej wspinaczce pod górę. Skoro on dał radę to i nam się uda. Mimo przeciwności losu warto było przejechać tą ślepą odnogą. A to już następny dzień – wymuszony trekking przez góry z objuczonymi roweremi 🙂 fot. Michał Zaręba Co zostało po dawnej stolicy Chanatu Krymskiego? A cały ten wysiłek, by dotrzeć do miasteczka Bakczysaraj. Orientalna nazwa mimowolnie zatrzymuje wzrok na mapie na dłużej, jednak my nie trafiamy tu z przypadku. Bakczysaraj to historyczna stolica Chanatu Krymskiego, państwa zajmującego tereny basenu morza Azowskiego i większość półwyspu Krymskiego. Ciekawostka – od północy Chanat Krymski graniczył z Polską! Choć akurat ten fakt nie był związany z pojawieniem się Tatarów na polskiej ziemi (jeśli chcesz się dowiedzieć więcej na ten temat – kliknij tu 🙂 ). W każdym razie państwo przestało istnieć w XVIII wieku, a 30-tysięczny Bakczysaraj otrzymał w spuściźnie niewielki muzułmański kompleks pałacowy wraz z najważniejszym na Krymie meczetem Chan – Dżami. W okolicy znajdziemy także wydrążony w skale Monastyr Uspeński z VIII wieku oraz kilka skalnych miast, obecnie nie zamieszkiwanych. Mimo zabytków takiej klasy, w skromnym miasteczku nie czuć już reprezentatywnego charakteru byłej stolicy tatarskiej potęgi. W mieszkalnej części miasta toczy się spokojne życie, na głównym placu, pod pomnikiem Lenina spotyka się młodzież. Po ulicach porusza się zabytkowa radziecka motoryzacja w aż przesadnej ilości. A pomyśleć, że w Bakczysaraju stało kiedyś 30 meczetów! Czasy radzieckie zrobiły swoje… choć z drugiej strony nie wyobrażam sobie codziennie kilkukrotnego, przejmującego wycia muezinów z tak wielu minaretów 😉 Nietypowa zabudowa wielorodzinna w tej części miasta przypomina o orientalnej historii. Na końcu drogi dostępnej dla samochodów znajduje się parking. Można tu skosztować dań tatarskiej kuchni (która jest praktycznie tożsama z krymską) oraz przejechać się takim oto pojazdem, który dowozi leniwych turystów do położonych wyżej skalnych miast 😉 Monastyr Uspeński, czyli Zaśnięcia Matki Bożej. Do zwiedzania udostępniona jest tylko niewielka część całego klasztornego kompleksu, który funkcjonuje do dzisiaj. Do wewnątrz wchodzimy tylko w długich spodniach. Inaczej będziemy mieli do czynienia z postawnym popem, którym siedzi przed wejściem na krzesełku i bez ogródek zawraca niestosujących się do regulaminu 😉 Czufut-Kale – skalna twierdza Trudno dostępne tereny i skalne płaskowyże sprzyjały powstawaniu osad na szczytach stołowych wzgórz. W okolicy znajduje się kilka skalnych miast – najpopularniejsze jest Czufut-Kale, którego powstanie szacuje się na VI wiek. W litych skałach wydrążono kilkadziesiąt pomieszczeń, na szczycie zbudowano świątynię i zagrody dla bydła. Z każdej strony osadę otaczają urwiska, dochodzące do 30 metrów. Od XV wieku, po utworzeniu Chanatu Krymskiego, właśnie tutaj znajdowała się stolica państwa. Choć dość szybko funkcję tą przejął oddalony o 3 kilometry Bakczysaraj, skalne miasto było zamieszkałe do początków XIX wieku. Będąc na rowerach niestety nie byliśmy w stanie odwiedzić wszystkich skalnych osad rozsianych po tutejszych wzgórzach, które zapowiadały się równie obiecująco jak Czufut-Kale. W drodze do atrakcji spotykamy sympatyczną parkę Polaków, którzy przylecieli do Symferopola samolotem i robią sobie codzienne wypady po dalszej okolicy. Wymieniamy uwagi odnośnie odwiedzonych miejsc i wypijamy wspólnie piekielnie gorące piwo „Krym” 😉 Tuż przed wejściem do skalnego miasta. Zwraca uwagę ulokowanie budynków na szczycie pionowego płaskowyżu, co zapewniało naturalną barierę dla najeźdźcy. Główny trakt przez serce kompleksu. Chcielibyście mieć taki widok z okna? 🙂 Bakczysaraj – krymskie miasto inne niż wszystkie Z pewnością Bakczysaraj to jedno z bardziej popularnych miejsc na Krymie – nie będziecie oryginalni przyjeżdżając tu. Aczkolwiek nie należy się tym zbytnio przejmować – turystów nie ma tylu, co pod wieżą Eiffela w Paryżu, a okolica zasługuje na penetrację. Co nietypowe, w starej części miasta praktycznie nie znajdziemy pamiątek radzieckiej historii – być może władze miasta starają się, aby zachować pierwotny klimat tego miejsca. Dzięki temu podchodząc w kierunku skalnego miasta po betonowym trotuarze możemy bez skrępowania kontemplować burzliwą historię tego regionu i przenieść się w wyobraźni kilka wieków wstecz. Zobacz także: Wyspy Kanaryjskie autostopem! Tramwajem przez bagno w Odessie Krym – półwysep Tarchankut – gdzie step spotyka się z morzem Anna Piątkowska Psychologowie nazywają samotność epidemią XXI wieku. Chorobą, która zabija, nie w przenośni, a realnie. Epidemia, z którą zmagamy się w ostatnich miesiącach, jak w soczewce skupia w sobie tę pierwszą. Zamknięci w mieszkaniach, odizolowani od przyjaciół i sąsiadów czekamy na lepsze czasy. Obok nas mieszkają ludzie, którzy takie życie wiodą od dawna. Seniorzy. "Pociesza się, że miała dobre życie. Wspólnie z mężem prowadziła gospodarstwo rolne i wychowała syna na porządnego człowieka. A jednak ani jeden, ani drugi jej nie pomogą - obaj zmarli. Syn trzy lata temu. Mimo to pani Maria nie narzeka na swój los, stara się być wesoła i uśmiechnięta, mało tego - mimo swojego wieku, a ma już 84 lata, lubi jeździć na rowerze, szczególnie odkąd lekarz przekonał ją, że to dobrze wpływa na jej krążenie. Od wybuchu epidemii prawie nie wychodzi z domu. Czasami tylko przejdzie się wokół domu i do obwoźnego sklepu, który kilka razy w tygodniu przyjeżdża do jej wsi. Jeszcze przyjeżdża, ale jak długo kierowca będzie chciał nadal to robić? - Co zrobię, gdy przestanie? Nie wiem, mówi kobieta. W domu dużo czyta (od darczyńców Szlachetnej Paczki dostała w ubiegłym roku mnóstwo książek), czasem włącza radio lub telewizor, żeby sprawdzić najnowsze wiadomości. Boi się." Epidemia większa niż koronawirus Prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny mówi o samotności w dwóch znaczeniach: samotności emocjonalnej, subiektywnym poczucia bycia osobą bez więzi i samotności społecznej, gdy mamy do czynienia z rzeczywistym brak bezpośrednich kontaktów. W tym pierwszym przypadku osoba samotna może nawet mieć dużo kontaktów, ale nie spełniają one warunku bliskości. Psycholog zwraca uwagę także na bardzo współczesne zjawisko samotności w tłumie opisanej pół wieku temu przez Dawida Riesmana w książce„Samotny tłum”. W globalnej wiosce, w której każdy jest w zasięgu (telefonicznego kontaktu, kliknięcia, wiecznie zielonego punktu na komunikatorach), coraz więcej osób czuje się obcych, samotnych, odizolowanych. Według badań psychologów Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego samotność najbardziej doskwiera nam w trzech momentach życia: między 25 a 30 rokiem życia, około 55 roku życia i po 85 urodzinach. Młodzi ludzie przeżywają samotność związaną z koniecznością dokonania ważnych życiowych wyborów, kolejny moment dotkliwego osamotnienia to okres weryfikacji planów życiowych z tym, co udało się osiągnąć, tzw. kryzys wieku średniego. Ten ostatni przypadek wiąże się z coraz poważniejszymi problemami zdrowotnymi i finansowymi, a także samotnością związaną ze śmiercią współmałżonka czy najbliższych osób. W dalszej części tekstu dowiesz się jak samotność wpływa na ludzką psychikę i jak dużym obciążeniem jest dla seniorów. Pozostało jeszcze 83% chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp. Zaloguj się Zaloguj się, by czytać artykuł w całości Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 2,46 zł dziennie.

samotna zagroda w dawnej rosji